Ośrodek „Brama Grodzka - Teatr NN” w Lublinie jest samorządową instytucją kultury działającą na rzecz ochrony dziedzictwa kulturowego i edukacji. Jej działania nawiązują do symbolicznego i historycznego znaczenia siedziby Ośrodka - Bramy Grodzkiej, dawniej będącej przejściem pomiędzy miastem chrześcijańskim i żydowskim, jak również do położenia Lublina w miejscu spotkania kultur, tradycji i religii.

Częścią Ośrodka są Dom Słów oraz Lubelska Trasa Podziemna.

Ośrodek „Brama Grodzka - Teatr NN” w Lublinie jest samorządową instytucją kultury działającą na rzecz ochrony dziedzictwa kulturowego i edukacji. Jej działania nawiązują do symbolicznego i historycznego znaczenia siedziby Ośrodka - Bramy Grodzkiej, dawniej będącej przejściem pomiędzy miastem chrześcijańskim i żydowskim, jak również do położenia Lublina w miejscu spotkania kultur, tradycji i religii.

Częścią Ośrodka są Dom Słów oraz Lubelska Trasa Podziemna.

Mirosław Derecki – „Na ciastka do Chmielewskiego”

Reportaż Mirosława Dereckiego Na ciastka do Chmielewskiego został opublikowany w jego książce Weekend wspomnień, będącej zbiorem czternastu z trzystu reportaży, jakie opublikował na łamach „Gazety w Lublinie” w latach 1991–1998. Reportaż opowiada o pięciu miejscach silnie związanych z Lublinem i jego społecznością: cukierni Chmielewski, kawiarni Lublinianka, kawiarence Czarcia Łapa, Klubie Pracowników Kultury Nora i Klubie Międzynarodowej Prasy i Książki – Empik. Derecki przypomina historię tych miejsc, niepowtarzalny klimat, jaki w nich panował oraz osoby, które były ich stałymi bywalcami. Jako jeden z takich bywalców, dokładnie opisuje wnętrza omawianych miejsc i to, co te przestrzenie charakteryzowało.

Mirosław Derecki
Mirosław Derecki (Autor: Burdzanowska, Iwona (1960- ))

Spis treści

[RozwińZwiń]

Konstrukcja reportażuBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

W reportażu Mirosław Derecki-reporter nie przyjmuje pozycji uczestnika zdarzeń, ale jest obserwatorem, bezpośrednim świadkiem, który wnikliwie opisuje i utrwala rzeczywistość. Cechuje go duża refleksyjność. Reporter wykazuje pewne cechy uczestnika zdarzeń: wypowiada się w pierwszej osobie, jest obecny w tekście oraz przedstawia własne przeżycia, doświadczenia. Mają one jednak na celu utrwalenie pełnego obrazu rzeczywistości.

Reporter przyjmuje także pozycję rekonstruktora zdarzeń. Odtwarza rzeczywistość na postawie relacji i dokumentów, przedstawia najważniejsze fakty i postaci. Charakterystyczne są też plastyczne opisy. Styl wypowiedzi reporterskiej jest gawędziarski i refleksyjny.

Reportaż opowiada o pięciu przestrzeniach silnie związanych z Lublinem.

Cukiernia ChmielewskiegoBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Pierwszą z nich jest cukiernia Władysława Chmielewskiego.

Reporter przedstawia czytelnikowi zarówno początki i losy samej cukierni, jak i historię rodu Chmielewskich, skupiając się przede wszystkim na założycielu cukierni – Władysławie Chmielewskim. O rodzie Chmielewskich Derecki pisze:

Ród Chmielewskich herbu Wieniawa wywodził się z Podlasia. Tam, w jednym z majątków położonych koło Parczewa, przyszedł w 1841 roku na świat ojciec założyciela firmy, Franciszek Chmielewski. W 1863 roku dwudziestodwuletni młodzieniec wstąpił do oddziału powstańczego. Walczył pod Sokołowem, Zaciszem, Kodniem i Łomazami. Dwukrotnie ranny, zagrożony zsyłką na Sybir, po upadku powstania styczniowego wyjechał na kilka lat do Francji. Po powrocie do kraju zamieszkał w Sawinie koło Chełma. Tam poznał i poślubił w 1868 roku pannę Klementynę Gadomską. Ze związku tego przyszło z czasem na świat dwanaścioro dzieci.

Jednym z synów Franciszka Chmielewskiego jest urodzony w 18705 roku Władysław, który w przyszłości ma założyć w Lublinie słynną cukiernię. Władysław kształci się na cukiernika w Warszawie. Derecki przytacza treść dyplomu, który Władysław otrzymuje w 1893 roku po zdaniu egzaminu przed komisją powołaną przez Urząd Starszych Zgromadzenia Cukierników:

Władysław Chmielewski rodem ze wsi Sawin Guberni Lubelskiej wyuczył się kunsztu cukierniczego w ciągu lat dwóch u pana Rudolfa Barllesco, członka zgromadzenia naszego, sprawując się dobrze. Zatem w myśl artykułu 48 i 49 postanowienia 6, Namiestnika Królewskiego z daty 19/3/ grudnia 1816 roku Urząd Starszych zamianował Władysława Chmielewskiego subiektem cukierniczym na sessyi odbytej 5/17/ listopada 1893 roku. Co przy wyciśnięciu pieczęci cechowej i opatrzeniu podpisami, poświadczam.

Wróciwszy do Lublina, Władysław poznaje przyszłą żonę – Stanisławę Frankównę. Derecki opisuje kobietę jako osobę „rzetelną, pracowitą, prawego charakteru – jak się wówczas mówiło. I wykształconą, jako że ukończyła gimnazjum żeńskie mieszczące się przy ulicy Namiestnikowskiej (dzisiejsza ulica Narutowicza). To właśnie ona miała przez wiele lat czuwać nad sprawami finansowo-gospodarczymi prowadzonej z mężem firmy”.

Za posag Stanisławy małżeństwo otwiera przy Krakowskim Przedmieściu 4 niewielki sklep cukierniczy. Wielką zmianę przynosi niespodziewana wygrana na loterii, gdy małżeństwo Chmielewskich trafia na szczęśliwy los kupiony w kolekturze Morajnego. Bez wahania kupują kamienicę przy Krakowskim Przedmieściu 8 i remontują ją, marząc, że stworzą cukiernię „z prawdziwego zdarzenia”, która będzie mogła konkurować ze słynnym lubelskim Semadenim1.

Reporter pisze:

Po raz drugi uśmiechnął się do nich los, gdy w piwnicach odkopano gliniany garnek wypełniony złotymi siedemnastowiecznymi węgierskimi monetami. Było to w końcu 1918 roku Władysław Chmielewski nie wziął z tego ani grosza. Całość skarbu oddał w ręce władz tworzącego się właśnie Państwa Polskiego. Od momentu otwarcia firmy Chmielewski dbał, aby jego produkty miały najwyższą jakość.

W 1925 roku Władysław uzyskuje dyplom mistrzowski.

Podczas II wojny światowej Chmielewski nie zgadza się na podpisanie folkslisty. Cukiernia zostaje skonfiskowana, a Władysław osadzony na Zamku. Dzięki wysokiej łapówce po pewnym czasie wychodzi na wolność, zaś cukiernię prowadzi Niemiec, który pozostawia właścicielom ich mieszkanie na piętrze, a sam korzysta z pokoju z kuchnią.

Po wojnie Chmielewscy są bezustannie nachodzeni przez Urząd Bezpieczeństwa oraz przesłuchiwani na ulicy Krótkiej. W 1951 roku cukiernia zostaje upaństwowiona. Derecki pisze:

Teraz zostali bez środków do życia – zaliczeni do «burżujów» i «kapitalistów», do niebezpiecznej dla ludowego państwa «prywatnej inicjatywy». Cukiernię Chmielewskiego przemianowano wkrótce na kawiarnię i «przechrzczono» na Ratuszową. Prowadziły ją Lubelskie Zakłady Gastronomiczne. Przychodziło tu coraz mniej ciekawe towarzystwo. A ciastka i kawa były z roku na rok gorsze.

Swoją własność rodzina Chmielewskich uzyskuje dopiero po czterdziestu latach. Zaczynają w 1991 roku od sklepu cukierniczego, ale rok później otwierają już cukiernię – kawiarnię. Reporter ubolewa: „Niestety nie dożyli tego momentu założyciele firmy. Stanisława Chmielewska zmarła w 1965 roku, a jej mąż w dwa lata później. Miał wówczas dziewięćdziesiąt dwa lata”.

W reportażu Derecki duży nacisk kładzie na pokazanie czytelnikowi, jak bardzo mieszkańcy Lublina byli związani z omawianą przestrzenią. Towarzyszą temu plastyczne opisy, poczynając od atmosfery cukierni:

„Przed południem u Chmielewskiego pojawiały się matki z dziećmi. Wieczorem przesiadywali tu dorośli: znani lubelscy urzędnicy, księża, literaci, aktorzy oraz – w zacisznym kącie koło wielkiego pieca kaflowego – zakochane pary. Tak było w sali na parterze. Na piętrze grupowali się ci, których pasjonowała gra w bilard. Był to męski azyl, pachnący papierosowym i cygarowym dymem; miejsce, do którego nie wypadało chodzić paniom”, po tak szczegółowe opisy, w jaki sposób pakowano ciastka: „ciastka kupowano do domu, pakowano elegancko, a pod fantazyjnie zawiązany kolorowy sznurek wsuwano firmowe serwetki opatrzone napisem: Cukiernia Chmielewski.

Czytelnik może również wyobrazić sobie wygląd cukierni dzięki bardzo szczegółowemu obrazowi przedstawionemu przez reportera:

Przez oszklone drzwi wkraczało się najpierw do niewielkiego przedsionka (także oszklonego), a stąd do głównej sali długiej, zacisznej – jej okna wychodziły na wąską i ciemną ulicę Bernardyńską. Pomieszczenie wydawało się jeszcze dłuższe z powodu luster wypełniających całą przeciwległą do wyjścia ścianę. Po lewej stronie ciągnął się kontuar z ciemnego drewna, za nim stały oszklone szafy – gabloty z wyrobami cukierniczymi. Stoliki miały blaty z białego, pięknie żyłkowanego marmuru oraz ciężkie metalowe podstawy o secesyjnych wzorach. Kelner przynosił szklany klosz pełen różnorakich ciastek. Można było wybierać do woli, a płaciło się, oczywiście, „od sztuki”. Ale w praktyce, dzieci zjadały wszystko do ostatniego okruszka.

Czytelnik otrzymuje także informację o stałych bywalcach cukierni, dzięki czemu może się przekonać, że cukiernia ta była bardzo popularna wśród mieszkańców Lublina. Reporter wśród gości cukierni wymienia literata i taternika Józefa Birkenmayera-Grońskiego oraz Hankę Ordonównę.

LubliniankaBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Drugą przestrzenią, którą Derecki opisuje jest kawiarnia Lublinianka. Reporter skupia się na pokazaniu atmosfery kawiarni. Nadmienia, że Lublinianka była „kontynuacją słynnej, najelegantszej w mieście cukierni W. Rutkowskiego, założonej w 1900 roku w nowo wzniesionym okazałym gmachu Kasy Przemysłowców Lubelskich przy Krakowskim Przedmieściu 56”. W związku z tym, starzy bywalcy kawiarni nie nazywali jej Lublinianką, ale mawiali o niej pieszczotliwie „u Rutka”.

Reporter określa kawiarnię jako „miejsce spotkań lubelskiej inteligencji, w okresie stalinowskim jej niewzruszonym bastionem”. Wymienia również kto przychodził do Lublinianki na „kawę i na pogawędkę”. A więc są to „związani od lat z miastem”: lekarze, farmaceuci, profesorowie wyższych uczelni, artyści. W głównej sali środkowe stoliki zajmowane są zwykle przez adwokatów – wytrawnego karnistę Konrada Bielskiego i milczącego Kazimierza Miernowskiego. W niedzielę około dziesiątej rano, po mszy w kościele powizytkowskim, a w zwykły dzień około pierwszej po południu pojawiają się panie, m.in. mecenasowa Dołowska i znana lekarka dr Wojciechowska – a wszyscy się znają, wymieniają ukłony i uśmiechy, „od stolika do stolika” krążą najnowsze dowcipy polityczne. Wieczory w Lubliniance należą do młodych i zakochanych, gdyż codziennie o piątej po południu odbywają się tam taneczne „fajfy”, przy dźwiękach zespołu pod dyrekcją Tadeusza Müncha. Jak zaznacza reporter było to „jedyne miejsce, gdzie władze tolerowały burżuazyjny styl bycia”.

Derecki dokładnie opisuje również wygląd wnętrza Lublinianki, zauważając, że już samo wejście do kawiarni „dawało przedsmak wielkiego świata”, a spowodowane było to oszklonymi drzwiami obrotowymi, gdyż „drugie takie same drzwi były tylko w Banku Rolnym przy ulicy Szopena”. Wchodząc do Lublinianki, na prawo miało się szatnię, na lewo wejście do głównej sali „wyłożonej ciemną boazerią, oświetlonej ogromnym pająkiem zawieszonym u sufitu”, a wszystko to „rodem jakby z tyrolskiego schroniska, pewnie pozostałość po wystroju Deutsche Haus” – zauważa reporter. Na wprost znajdował się bufet jasno oświetlony, z ciastkami, kremami, winami i napojami alkoholowymi dostępnymi dla studenckiej kieszeni. Z sali głównej można było przejść schodami, przy których podeście znajdowało się lustro, na „rozległą antresolę z parkietem tanecznym obwiedzionym rzędem stolików”.

Derecki kończy refleksją, że zmieniali się bywalcy Lublinianki, dancingowi goście i szlagiery, tylko „Tadeusza Müncha czas się jakby nie imał”.

Czarcia ŁapaBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Trzecią przestrzenią opisywaną przez reportera jest kawiarenka Czarcia Łapa. Tu również Derecki skupia się przede wszystkim na atmosferze panującej w kawiarence, jej stałych bywalcach i wyglądzie.

Czarcia Łapa powstała w 1954 roku, ale pięć lat później została przeniesiona z niewielkiego pomieszczenia przy ulicy Grodzkiej 2, do kamienicy przy ulicy Bramowej. Reporter wspomina pierwszą kierowniczkę kawiarni – Irenę Żaczkową. Dużo miejsca Derecki poświęca otwarciu Czarciej Łapy, określając, że odbyło się ono „z wielką pompą”. Miał wówczas miejsce występ estradowy popularnego w kraju warszawskiego Studenckiego Teatru Satyryków. „Przy fortepianie zasiadł Marek Lusztig. Wśród wykonawców znajdował się także Bogdan Łazuka (jeszcze nie taki sławny, ale już doskonale zapowiadający się), lublinianin, wówczas student warszawskiej PWST – pisze Derecki. – Tak owe występy aktorów z STS zachwyciły kawiarnianą publiczność i kierownictwo LZG, że dyrektor Tadeusz Wołyński zaczął zastanawiać się nad wprowadzeniem do Czarciej Łapy stałego zespołu estradowego lub nad zorganizowaniem tutaj kabaretu i to – niekoniecznie opierającego się na aktorach zawodowych...”. Trzy miesiące później w Czarciej Łapie odbyła się premiera kabaretu Czart.

Opisując atmosferę kawiarenki, reporter stwierdza, że do pracy w bufecie i do personelu kelnerskiego „zaangażowano najładniejsze i najbardziej sympatyczne bufetowe i kelnerki z Lubelskich Zakładów Gastronomicznych”. Tym, co do Czarciej Łapy najbardziej przyciągało, była specjalność zakładu: pączki oblewane lukrem i zdobione smażoną w cukrze skórką pomarańczową. W kawiarence często bywali aktorzy i lubelska młodzież.

Reporter opisuje zmiany, jakie zaszły w wyglądzie Czarciej Łapy:

Mimo remontów w ciągu ostatnich trzydziestu lat, pozostała ta sama dekoracja ścian: wielkie malowidła nawiązujące do legendy o czarciej łapie, pomalowany na czarno przedsionek kawiarni ze stylizowanym konterfektem diabelskiej głowy... A także estrada w głębi sali i wielki czarny fortepian, przy którym wieczorami zasiadał Jacek Abramowicz, grając wiązanki najnowszych szlagierów albo popularne standardy jazzowe.

NoraBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Kolejną przestrzenią opisywaną przez Dereckiego jest Klub Pracowników Kultury Nora, określany przez reportera jako „miejsce spotkań całego lubelskiego środowiska kulturalnego”, gdzie panowała przyjazna atmosfera „nie mącona nawet odmiennymi poglądami politycznymi, nie zakłócana podziałami pochodzeniowymi czy dystansem wiekowym”. Bywalcami klubu byli plastycy, którzy urządzali w nim pierwsze wystawy, aktorzy prezentujący premiery kabaretowe, literaci, którzy w czwartkowe wieczory spotykali się z czytelnikami i muzycy, którzy wpadali we frakach na kawę po wieczornym koncercie z pobliskiej Filharmonii. Derecki wspomina: „Tutaj odbył się 2 lutego 1960 roku pierwszy wielki wieczór autorski Edwarda Stachury, tu zdobywali «piosenkarskie ostrogi» Piotr Szczepanik, Kazimierz Grześkowiak i Michał Hochman. Tutaj kojarzyły się nowe pary i rozpadały stare małżeństwa”.

Reporter opisuje także pewną „koegzystencję”, która przerwana została dopiero 13 grudnia 1981 roku:

Miał też klub, jak wszystkie tego rodzaju placówki, dobrze tutaj od lat zakotwiczoną komórkę znanej Spółdzielni Ucho. Komórkę zresztą rozszyfrowaną przez bywalców Nory i – permanentnie «neutralizowaną» przez klubowiczów przy pomocy wzmacnianego spirytusem wina. I czasem bywało tak, jak w podobnym do Nory gdańskim Klubie Dziennikarzy przy Długim Targu, kiedy to jeden z «opiekunów» tak się spił razem ze swoim «interlokutorem», że nad ranem błagał go bełkotliwie: Stary, jak jesteś moim prawdziwym przyjacielem, napisz mi jutro to wszystko, co dzisiaj powiedziałeś, bo na tym etapie nic nie kojarzę...!

Reporter przedstawia również losy budynku przy Krakowskim Przedmieściu 32, zanim powstała tam Nora. Początkowo znajdowała się w nim „jedna z najelegantszych w mieście restauracji” – Alhambra, w okresie międzywojennym restauracja nazywała się Pod Strzechą, a lokal odwiedzali „mężczyźni, kawalerowie lub ojcowie rodzin spragnieni chwili samotności albo... towarzystwa pań o mniej kryształowych zasadach niż ich małżonki lub narzeczone”, zaś po wojnie restauracja została zlikwidowana. Dopiero kiedy lokal przejął Związek Zawodowy Pracowników Kultury i Sztuki, w budynku powstał Klub Pracowników Kultury, słynny jako Nora.

Derecki wyraża w reportażu opinię, że klub był to „kawał życia trzech bez mała pokoleń ludzi związanych z lubelską kulturą. I nie tylko lubelską”. Na dowód tego, reporter przytacza własne doświadczenia: „Siedziałem kiedyś w londyńskim pubie przy Hollywood Road w dzielnicy Chelsea, sącząc przy barze Double Diamond. Nagle zagadnęła mnie po polsku stojąca obok elegancko ubrana dziewczyna: «Przepraszam, czy może... pan Derecki? Widywałam pana często w Lublinie, w Norze, jak przychodziłam na wieczorki taneczne z koleżankami...». Pojechałem ze znajomymi na weekend do podlondyńskiego Chichester. Elegancki cottage na przedmieściu, pan domu – dobrze sytuowany inżynier, manager w amerykańskiej fabryce chemicznej, pani domu – przystojna blondynka w średnim wieku. Skąd ja znam tę twarz? «A my się znamy z klubu Nora. Ja tam często bywałam, ja studiowałam na UMCS biologię...»”.

Opisując „koniec” Nory, reporter także przytacza swoje doświadczenie:

W jeden z grudniowych przedświątecznych wieczorów 1991 roku, wszedłem do lokalu w oficynie domu przy Krakowskim Przedmieściu 32. Otworzyłem dobrze mi znane od lat drzwi. I oto – poczułem się jak... Alicja Po Przekroczeniu Zwierciadła...! Nie było dawnej sali, dawnych foteli, nie było baru, nie było sceny. Jasno świeciły nowoczesne lampy, lśniła jak lustro kamienna podłoga, za eleganckimi kontuarami, za szybami kasowych okienek siedziały uśmiechnięte panie, czekając na bankowych klientów. Bo to już nie był klub. Tylko nowo otwarta kolejna placówka Narodowego Banku Polskiego.

EmpikBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Ostatnią, piątą przestrzenią, o której możemy przeczytać w reportażu Na ciastka do Chmielewskiego jest Klub Międzynarodowej Prasy i Książki – Empik.

Reporter opisuje czym był Empik, który rozpoczął w Lublinie swoją działalność w 1954 roku: „władze centralne «dały go w prezencie» tutejszemu społeczeństwu w związku z hucznymi w Lublinie obchodami dziesięciolecia PRL. Był wówczas jedną z pierwszych tego typu placówek w kraju, powołanych w celu «krzewienia kultury socjalistycznej» w narodzie”. Derecki wspomina, że choć początkowo zestaw gazet i czasopism ograniczał się do „międzynarodowych pozycji z tak zwanych demoludów i Związku Radzieckiego («zgniły Zachód» reprezentowany był przez francuską komunistyczną «L'Humanite» i takiegoż brytyjskiego «Daily Workera»), które mało kto brał do ręki”, to ponieważ zawsze było „czysto, ciepło, spokojnie” oprócz „czytaczy gazet” w Empiku umawiało się sporo młodych par na randki oraz studentów, którzy uczyli się do egzaminów. Dopiero po październiku 1956 roku do Empiku trafiało coraz więcej czasopism zachodnich: angielskie, francuskie i niemieckie „pockety” oraz podręczniki do nauki języków.

Reporter opisuje budynek, w którym znajdował się Empik: „zajmował parter oraz większą część pierwszego piętra zabytkowej kamieniczki na rogu Krakowskiego Przedmieścia i ulicy Wróblewskiego” oraz własne przeżycia związane z tym, że w budynku tym Empiku już nie ma: „trochę mi smutno, kiedy przechodząc Krakowskim Przedmieściem, mijam «pod dwudziestym» okna dawnej księgarni, gdzie dzisiaj jest sklep «Adidasa» i witryny niegdysiejszej czytelni czasopism, oddzielające od ulicy sklep z pampersami i ubrankami dla maluchów...”.

Derecki przedstawia również obraz wnętrza budynku, w którym znajdował się Empik: „Z ulicy wchodziło się najpierw do niewielkiego hallu z szatnią w głębi. Szatnia była bezpłatna i oczywiście obowiązkowa. Na prawo wiodły oszklone drzwi do księgarni. Na lewo wchodziło się do głównego pomieszczenia Empiku, obszernej czytelni czasopism, pełniącej zarazem funkcję sali widowiskowo-imprezowej”. Reporter wspomina, że po remoncie pod koniec lat sześćdziesiątych, lubelscy plastycy – Jerzy Durakiewicz i Andrzej Kołodziejek – przeobrazili czytelnię w jasną salę, umeblowaną nowoczesnymi fotelami.

Najwięcej miejsca Derecki poświęca jednak ludziom, którzy tworzyli atmosferę w Empiku: „chyba nie było osoby zainteresowanej sprawami kultury, która by nie zajrzała do tutejszej księgarni w poszukiwaniu wydawniczych nowości lub nie sięgnęła po zagraniczne czasopismo w klubowej czytelni”. Reporter informuje, że bywalcy mieli w Empiku swoje stałe miejsca. Derecki wspomina urzędującą przy stoliku opiekunkę czytelni, Janinę Kwiatkowską-Jarzynę, którą określa jako bardzo ładną sympatyczną i zawsze uśmiechniętą Panią Janeczkę. „Znały ją, bez przesady, tysiące mieszkańców Lublina. Była postacią tak popularną, tak dobrze znaną ze swojej działalności kulturalnej, że w 1972 roku zajęła bez trudu pierwsze miejsce w organizowanym przez «Kurier Lubelski» konkursie na Lubliniankę Roku” – wspomina reporter. Opisuje także inne osoby. Obok estrady, skąd było blisko do „barku z ekspresem kawowym i pączkami”, gdy pobliska Nora była jeszcze zamknięta, jeden lub dwa stoliki zajmowała przed południem grupa „malarzy i krytyków sztuki z grupy plastycznej „Zamek”: Jan Ziemski, Włodzimierz Borowski, redagujący „Struktury” (wkładkę plastyczną „Kameny”), Jerzy Ludwiński oraz ich satelitki i satelici”, a także aktorzy. Na prawo od wejścia, w fotelu pod ścianą, siadał w południe Zbigniew Jakubik, „literat i dziennikarz, zapalony wyznawca toto-lotka”.

Derecki szczegółowo opisuje także inne miejsca w czytelni Empiku:

Środkowy stolik pod oknem wystawowym od strony Krakowskiego Przedmieścia był zagwarantowany dla asystenta z UMCS, filozofa i estetyka sztuki, mgr. Stanisława Dziechciaruka. Elokwentny i bardzo męski, czarował stałe grono zapatrzonych w mistrza studenckich wielbicielek jego erudycji. Także stale przy tym samym, swoim, stoliku siadywał wykładowca mikrobiologii na Wydziale Weterynaryjnym Akademii Rolniczej, profesor Henryk Jastrzębski, uważnie studiując ogromne płachty londyńskiego «Timesa». Przy stolikach pod oknami, od strony ulicy Wróblewskiego, zawsze było pełno młodych, przystojnych dziewczyn przeglądających z uwagą barwne kobiece tygodniki – «Elle», «Marie-Claire», «Film und Frau». Ich koledzy ze studiów snobowali się na «Paris Match», «L'Express» i «Illustraded London News». Siwowłosy, zawsze godnie się noszący redaktor Jerzy Dostatni z «Kuriera Lubelskiego» (później – sekretarz redakcji «Kameny») wczytywał się w «Le Monde». Nie gardził notabene także filmowym francuskim tygodnikiem «Cinemonde» pełnym zdjęć atrakcyjnych filmowych starletek.

Czujnemu oku reportera nie umknęła grupa przebywająca w centralnej części czytelni. Było to kilku panów „w wieku emerytalnym, nieodmiennie wypijających swoją małą czarną”.

PodsumowanieBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

W reportażu Na ciastka do Chmielewskiego reporter jest bystrym i uważnym obserwatorem rzeczywistości. Nakreśla obraz miasta o niezwykłej atmosferze, tętniącego życiem, gdzie od rana do nocy trwają rozmowy, toczą się dyskusje. Zapoznaje czytelników ze środowiskiem artystycznym i intelektualnym miasta. Dowiadujemy się nie tylko gdzie bywała „śmietanka” Lublina, ale otrzymujemy dokładne informacje, w którym miejscu lokalu poszczególne osoby zajmowały miejsca, jak się zachowywały, co zamawiały, czy opowiadały dowcipy, czy wolały milczeć. W reportażu znajdziemy informacje gdzie lublinianie lubili najbardziej chodzić na pączki, a nawet tak szczegółowe opisy jak ten, w jaki sposób pakowano w kawiarni ciastka.

Mirosław Derecki ukazuje Lublin przez pryzmat pięciu przestrzeni, w których toczy się codzienne życie lublinian. Jednak w obrazie ukazanym przez Dereckiego to „codzienne życie” miasta ma szczególny, ujmujący charakter i wyjątkową atmosferę.

 

Marta Ślaska
Lublin w reportażu. Obraz miasta i społeczności miejskiej w wybranych reportażach z lat 1956–2004
praca licencjacka – fragment

PrzypisyBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

  1. Wróć do odniesienia O najstarszej lubelskiej kawiarni rodziny Semadenich można przeczytać w reportażu Mirosława Dereckiego Nieodmiennie nad małą czarną, [w:] Weekend wspomnień, „Gazeta w Lublinie” 1998.